"Wierszyki łamiące języki" mają 25 lat! - Media-Rodzina

8 stycznia 2021

„Wierszyki łamiące języki” mają 25 lat!

Kultowa książka Małgorzaty Strzałkowskiej świętuje 25-lecie wydania!

Świętujemy 25 lat wydania książki!

W tym roku obchodzimy wyjątkową rocznicę! Kultowa już książka Małgorzaty Strzałkowskiej została wydana po raz pierwszy przed dwadzieścia pięć lat temu. Wtedy jeszcze nie w wydawnictwie Media Rodzina, ale w Wydawnictwie Plac Słoneczny.

Minęło 10 lat i dokładnie w 2006 roku nakładem wydawnictwa Media Rodzina na rynku po raz kolejny ukazała się wspomniana już książka „Wierszyki łamiące języki”.

A cóż to za książka?

Powstała z miłości do słowa, do języka polskiego, do logopedii i do pięknych ilustracji. Do dnia dzisiejszego książki Małgorzaty Strzałkowskiej cieszą się dużym uznaniem i renomą wśród dzieci, nauczycieli, pedagogów i logopedów.

Z okazji 25-lecia Małgorzata Strzałkowska napisała list, w którym opisuje historię tej książki, ale także własną przygodę z literaturą. Zapraszamy do lektury!

Od Małgorzaty Strzałkowskiej:

„Wierszyki łamiące języki”

Pamiętam, jak w 2006 roku podczas jednego ze spotkań z Czytelnikami pan Robert Gamble siedział obok mnie na stojącej na scenie wielkiej kanapie i starannie artykułując każde słowo, czytał na głos kolejne teksty z „Wierszyków łamiących języki”. Miło było patrzeć, jaką radością i dumą napawa go tak sprawne posługiwanie się językiem polskim…

W tym roku mija 15 lat od chwili wydania przez Media Rodzinę „Wierszyków łamiących języki”. „Wierszyki łamiące języki” to moja pierwsza książka. Wydało ją w 1996 roku, a więc 25 lat temu, Wydawnictwo Plac Słoneczny 4, a autorką ilustracji była Elżbieta Wasiuczyńska. To właśnie Elżbieta zaproponowała mi stworzenie wspólnej książki. Poznałyśmy się w „Pentliczku”, tygodniku dla dzieci, skupiającym wielu znanych dziś twórców tekstów i ilustracji. Pracowałam wówczas w Instytucie Głuchoniemych i pisanie było moim dodatkowym, choć coraz bardziej pochłaniającym mnie zajęciem. Zgodziłam się, choć nie bez wahania, na propozycję Elżbiety i przystąpiłam do pracy.

Bardzo lubię język polski. Od dziecka zaskakują mnie jego niewyczerpane możliwości brzmieniowe, aż prowokujące do tworzenia wyjątkowo trudnych do wymówienia zestawów słów i zdań. Dlatego postanowiłam stworzyć książkę złożoną z takich właśnie tekstów i wymyśliłam dla niej „mówiący” tytuł, precyzyjnie określający zarówno formę tekstów (wierszyki) jak i ich rodzaj (łamiące języki).

Pisanie wierszy do tej niewielkiej książki zajęło mi prawie cztery miesiące. Były to cztery miesiące wytężonej pracy, ale i ogromnej radości. Moi bliscy i ja mieliśmy mnóstwo zabawy, usiłując bez błędu, w szybkim tempie przeczytać kolejny tekst. I właśnie taki cel przyświecał mi podczas pisania – chciałam dać Czytelnikom radość, płynącą ze zwykłej zdawałoby się rzeczy, jaką jest towarzyszący nam na co dzień język polski. Książka od razu zyskała popularność, zwłaszcza że w owym czasie na rynku wydawniczym nie było tego typu pozycji. Sam mistrz Wojciech Młynarski pogratulował wydawnictwu „znakomitej, zabawnej i świetnie napisanej książki”. Czytały ją razem całe rodziny. I wszyscy popełniali błędy, także dorośli. O to mi chodziło! Wspólne czytanie, mylenie się i śmiech, połączony z refleksją, że jednak nie ma ludzi nieomylnych. Związek tekstów z logopedią pojawił się później, wraz z modą na logopedię i właściwie bez mojego udziału.

W roku 2002, gdy Wydawnictwo Plac Słoneczny 4 przeszło do historii, książkę pod ciut rozszerzonym tytułem – „Zbzikowane wierszyki łamiące języki” – i z ilustracjami Piotra Nagina wydało Polskie Towarzystwo Wydawców Książek. W roku 2006, gdy prawa PTWK do książki wygasły, wydanie i zilustrowanie „Wierszyków łamiących języki” zaproponowało mi wydawnictwo Media Rodzina, które od 2002 roku wydało już cztery moje książki. I tu, w Media Rodzinie, „Wierszyki łamiące języki” ukazują się od piętnastu lat aż do dziś.

Moja przygoda z ilustracją zaczęła się zupełnie niespodziewanie. W roku 1998 redakcja „Miesięcznika humorystycznego oraz literacko – muzycznego Grizzli” przyjęła do druku napisany przeze mnie cykl opowiadań, proponując mi zilustrowanie ich kolażami. Wieczorem, po kilku godzinach okazywanego przeze mnie dość gwałtownie buntu, usiadłam do pracy. Wstałam dopiero o 6 rano, po ukończeniu pierwszego kolażu. I choć niebawem pismo zawieszono, ja już połknęłam kolażowego bakcyla i w roku 1998 w kilku pismach (m.in. w „Charakterach”) ukazały się moje kolaże, ilustrujące artykuły różnych autorów.

W roku 1999 rozpoczęłam współpracę z nowopowstałą firmą „endo”, która jako pierwsza w Polsce i długo jedyna produkowała „ubranka dla dzieci”, zdobione hasłami i wierszykami w języku polskim. Teksty, z założenia drukowane anonimowo, były niemal wyłącznie mojego autorstwa. I właśnie „endo” miało wydać moją drugą książkę, „Hocki- klocki dla każdego – i małego, i dużego”. Traf chciał, że na etapie powstawania ilustracji doszło do konfliktu wydawcy z ilustratorką. „Endo” rozwiązało z nią umowę, a założycielka firmy zrobienie ilustracji powierzyła… mnie! Myślę, że nie podjęłabym się tego zadania, gdyby nie wujek Zdzisiek, czyli Zdzisław Witwicki, przyjaciel moich rodziców i znakomity ilustrator, który nie tylko mnie wspierał, ale chwalił moje ilustracje, które, jak mówił bardzo mu się podobały.

Technika kolażu ma to do siebie, że ostateczny kształt postaci i przedmiotów niemal do końca pozostaje zagadką, bo zależy od materiału, którym się dysponuje i od sposobu jego  łączenia. Oko smoka nie powstaje z fotografii oka, tylko z wielu odpowiednio wyciętych elementów, połączonych w oko smoka. Szukając właściwego materiału przyglądam się fragmentom zdjęć i po prostu wiem, choć nie mam pojęcia skąd, który z nich się nadaje i jak należy go wyciąć. Podczas spotkań autorskich pokazuję oryginały ilustracji, a uczniowie próbują zgadnąć, „co z czego” jest zrobione. Nie zawsze się to udaje! Ale gdy zdradzę ten sekret, od razu odzywają się głosy: „No tak! Teraz widać! Jakie to proste!”. Nasz mózg odbiera informacje z oka w sposób jak najbardziej jednoznaczny. I całe szczęście, bo inaczej nie wiedzielibyśmy, co widzimy. Natomiast gdy robi się kolaż, trzeba od tej jednoznaczności uciec. Wtedy otwieramy się na zaskakujące niespodzianki. I jest to bardzo przyjemne uczucie.

„Hocki-klocki” to pierwsza książka napisana i zilustrowana przeze mnie. Ale nie ostatnia. Kolejna to „Leśne głupki” („egmont” 2000), wyróżniona za ilustracje w konkursie Dziecięcy Bestseller Roku 2000 (jury pod przewodnictwem Bohdana Butenko). A potem „Wiersze że aż strach” (2002), „Gimnastyka dla języka” (2004), „Rymowane przepisy na kuchenne popisy” (2005) oraz czwarta (choć nie ostatnia) książka z moimi kolażami, wydana przez Media Rodzinę, czyli „Wierszyki łamiące języki”!

Tu wypada mi skończyć. Ale w przyszłym roku jest kolejna okrągła rocznica – moje ulubione „Wiersze że aż strach” będą obchodzić 20 urodziny!

 

 

Zaloguj się

Nie masz konta?